"Military Show - Wilno 2004" - czyli pierwszy zjazd militarnych na Litwie.
Już w drugiej połowie sierpnia, bieżącego roku redakcja naszego portalu otrzymała zaproszenie na imprezę o dźwięcznej nazwie „Military Show – Wilno 2004”. Za zaproszenie pragniemy podziękować organizatorom (Arnoldowi i Robertowi), których serdecznie pozdrawiamy.
Niewiele myśląc, a raczej myśląc po wojskowemu podjęliśmy z Ładownym decyzję o wyruszeniu na kolejną militarną przygodę. Wyjazd przypadł na dzień 17. 09.2004, godzina 2:00. Biorąc pod uwagę, że do Wilna z Warszawy jest bliżej niż do Darłowa mieliśmy nadzieję, ze rankiem staniemy na litewskiej ziemi.
Miejsce zlotu nie znajdowało się w samym Wilnie, ale ok. 30 km o d miasta. Z trafieniem nie mieliśmy żadnych problemów dzięki mapie dostarczonej nam przez organizatorów. Około godziny 9:00 byliśmy już na miejscu. Po krótkim odpoczynku zajęliśmy się rozładunkiem sprzętu wojskowego, który na zlot przywiózł Stanisław Kęszycki – właściciel kolekcji „Ares” (na zdjęciu, pierwszy z prawej). W rozładunku pomagało nam także wiele miejscowych osób, które już rano przybyły na zlot.
„Military Show” to pierwszy taki zlot na Litwie, dlatego też ciężko go porównać do Darłowa czy Bielska, głównie jeżeli chodzi o liczbę pojazdów militarnych. Ale nie od razu Rzym zbudowano. Na zlotach militarnych liczy się, bowiem przede wszystkim atmosfera im towarzysząca, a tej na Litwie już od pierwszej chwili nie brakowało. Po wstępnym rekonesansie udaliśmy się do hotelu, aby co nieco wypocząć przed czekającymi nas militarnymi trudami. Hotel, w którym mieszkaliśmy warto polecić, ale o tym w osobnym dziale. W każdym razie po krótkiej drzemce, ruszamy na otwarcie zlotu.
Na terenie zaczynają się pojawiać punkty handlowe oraz kulinarne. Jest ich może nieco mało, ale jedzenie okazuje się wyjątkowo smaczne. Oprócz standardowej grochówki, można zjeść także rosół, szaszłyki litewskie (pycha) i danie, które osobiście przypadło mi do gustu, o nazwie „wojenny makaron” – kluski (zacierki) gotowane w kuchni polowej razem z mięsem i wędzonką, nieco przypalone, ale to właśnie nadawało im ten wspaniały smak. Dla spragnionych oczywiście piwo, które podzielić można na dwa rodzaje: Jasne – standardowe dostępne również w sklepach, oraz Ciemne – które według zapewnień sprzedawców wykonano domowym sposobem. Rzeczywiście owo ciemne piwo w smaku przypominało nieco nasz podpiwek. Poza ty na zimno litewskie chipsy!! – rewelacja chleb krojony w kształt frytek, smażony na oleju z czosnkiem poczym odsączony z oleju, bardzo smaczne (a już do piwa to rewelacja). Wymieniając specjały zlotowej kuchni nie można zapomnieć o litewskich pierożkach z mięsem.
Pod wieczór już widzimy, że zlot zapowiada się raczej kameralnie, co ogólnie nikomu nie przeszkadza ze względu na atmosferę, o której była mowa już wcześniej. Podczas gdy przez cały dzień z głośników rozlegała się polska muzyka wojskowa, tudzież pieśni polonii litewskiej, to wieczorem zmieniła się w litewski hip – hop, który przyciągnął na zlotowisko wiele młodych osób. Tak upływa pierwszy dzień zlotu na Litwie – muzyka gra, a zimna wrześniowa noc prowokuje do rozgrzewania się na różne sposoby. I tak niektórzy tańczą, inni sięgają po mocniejsze wojenne trunki, a jeszcze inni robią i to i to.
Kolejnego dnia przyjeżdżamy na zlot i wrażenie o kameralnym jego charakterze znika, bowiem ludzi przybyło bardzo dużo. Pamiętać trzeba, że Litwa liczy dożo mniej obywateli niż Polska (ok. 3 milionów). Największym zainteresowaniem cieszy się czołg T-34, więc zaraz organizowane są przejażdżki dla publiczności, można także pojeździć na kładach. Czołg w końcu zakopuje się w miękkiej glinie, ale na szczęście nasz mechanik st. chor. Henryk, daje sobie rade i już niebawem znowu można jeździć na czołgu. Kuchnia działa już pełną parą i zlot nabiera tempa. Tradycją już jest, odbywająca się drugiego dnia parada militarna. Cóż przy niewielkiej liczbie pojazdow organizatorzy decydują się na zmianę celu parady. Początkowo mieliśmy pojechać do Wilna, ale ostatecznie wybieramy się do odległego o osiem kilometrów „Centrum Europy”. Parada, mimo że niewielka jest zorganizowana porządnie i pod eskortą policji wyjeżdżamy ze zlotowiska. Centrum Europy to punkt geograficzny gdzie ponoć Europa ma swój środek, tam właśnie zatrzymujemy naszą paradę. Parada zbiega się w czasie z uroczystościami (chyba prounijnymi), tak więc sporo osób biorących w nich udział podziwia pojazdy militarne. Postój zaczyna się przedłużać, co daje się we znaki uczestnikom parady, pogoda, bowiem dopisała i jest gorąco jak w lato. Wreszcie ruszamy w kierunku zlotowiska, na zasłużony odpoczynek. Podczas gdy na dużych zlotach parada jest punktem kulminacyjnym, to na Litwie była raczej skromnym dodatkiem i to dla właścicieli pojazdów, a nie dla publiczności. Mimo wszystko było miło i liczymy, że w przyszłym roku pojedziemy już ulicami Wilna i w dużo większej kolumnie.
Kolejne atrakcje zlotu rozpoczynają się wieczorem, poza znaną już muzyką taneczną rozpalane są ogniska pokaźnych rozmiarów, gdzie każdy piecze to co ma. Od ogniska ciepło, więc rozpoczyna się niezła zabawa połączona z fajerwerkami, która trwa niemalże do białego rana.
Ostatni dzień zlotu przypada na niedzielę, od rana nie czuć w ogóle tego, że zlot już się kończy. T-34 jeździ cały czas ludzie się świetnie bawią, jednym słowem powtórka poprzedniego dnia. Około godziny 14:00 postanawiamy zakończyć nasz pobyt na zlocie i w drodze powrotnej zwiedzić Wilno.
Ogólnie rzecz biorąc zlot na Litwie zaliczam do bardzo udanych, ze względu na atmosferę, życzliwość i przychylność okolicznych mieszkańców no i szczere chęci organizatorów. Udało im się nowiem przy małej ilości sprzętu militarnego zorganizować naprawdę fajną i pozostającą w klimacie imprezę. Jak na pierwszy raz było super!!!. Polecam wszystkim odwiedzenie Litwy w przyszłym roku, bo znając życie będzie jeszcze lepiej.
Zapraszam do obejrzenia galerii zdjeć. - kliknij tutaj.
MONK